środa, 3 czerwca 2015

Wrobiłam Go w drugie dziecko

Takie rozkminki mnie dziś naszły podczas pichcenia obiadku, że aż śmiać mi się chce jak teraz na to patrze :)...zaplanowałam sobie co napiszę, ale znając realia- w głowie wszystko pięknie cudnie ale, żeby przelać to na bloga to już nie takie łatwe jakby nam się mogło wydawać ;).

Każdy z Nas ma jakieś tam swoje wyobrażenia rzeczywistości, Naszej egzystencji. Jedni wierzą w Boga...inni zaś nie. Jedni wierzą w reinkarnacje inni zaś pukają się w głowę i twierdzą, że to głupota. Ja wierzę w to, że Nasze życie jest od samego początku do samego końca zaplanowane- potocznie zjawisko to zwane jest przez wielu przeznaczeniem. Wierzę w to, że po śmierci wcielamy się ponownie i jako własna dusza zanim jeszcze narodzimy się na nowo znamy już swój życiowy scenariusz. Wierzę też w to, że w swoim życiu spotykamy osoby (a raczej dusze) z poprzednich żyć stąd czasami przeczucie Ja Cię kurdę skądś znam...jednak na ten temat można by dyskutować w nieskończoność. Zapewne wielu z Was może stwierdzi, że w tym momencie zwierza Wam się jakaś wariatka, inni chętnie pociągną ten temat....ale nie o tym chciałam rozprawiać.
Wróćmy więc do tematu przeznaczenia. Albo nie! O tym za chwilkę.

Po urodzeniu Aurelia nie myślałam o drugim dziecku. Wręcz obiecałam sobie że do drugiej wpadki nie dopuszczę! Okrągły rok zajęło mi walczenie z urazem po pierwszym porodzie. Po roku było już lepiej ale wciąż nie czułam się gotowa by znowu przechodzić przez poród. Tak potem czas mijał, rok za rokiem aż zaczęły się zbliżać 3-cie urodziny Aurelki. Wtedy pomyślałam sobie, że chciałabym drugiego dzidziusia, chciałabym znów móc przytulić taką kruszynkę, patrzeć jak zaczyna gugać i jak stawia pierwsze kroczki. Nie chciałam też aby Aurelka była sama- zawsze w końcu marzyłam o trójeczce :). Niestety moja połówka nie była tak optymistycznie nastawiona jak ja. On wręcz uważał, że mam mu kompletnie nic na ten temat nie gadać bo z jego strony jest definitywne NIE! Egoistyczne z jego strony? Niekoniecznie bo on patrzył (jako głowa rodziny) z punktu finansowego. Ja natomiast wiedziałam, że sobie poradzimy ale nie naciskałam i rozmowę przełożyłam na następny raz. Tak kilkakrotnie wracałam do tematu, proponowałam, dawał mu do zrozumienia, że bardzo chce a on za każdym razem krótko i stanowczo ucinał rozmowę.
W tamtym okresie gdy okres zaczął mi się spóźniać jakoś chęć posiadania bobaska została odepchnięta na dalszy plan: w pracy sajgon, zbliżały się Aurelii urodziny i planowana z tego powodu impreza też mi głowę zaprzątała, do tego ja i połówka jak zwykle byliśmy w trakcie przerabiania ciężkich relacji. Wychodząc z pracy i przechodząc koło apteki pomyślałam o teście ciążowym. Nie wiedzieć skąd ta myśl zakiełkowała mi w głowie- przecież okres spóźniał mi się nie pierwszy i nie ostatni raz a to były dopiero 4 dni!
Niewiele się zastanawiając weszłam, kupiłam co chciałam i wyszłam. Oczywiście Pan Połówka widząc mnie z testem stwierdził surowo "Po co Ci to?! Przecież nie jesteś w ciąży!" i właściwie i ja z takim przekonaniem zdecydowałam się zrobić test jeszcze tego samego dnia. Byłam wręcz pewna, że test będzie negatywny chodź gdzieś w głębi liczyłam, że jednak będzie odwrotnie. Nie pytajcie mnie jaka była moja reakcja gdy ledwo go zrobiłam a już zaczęły się pokazywać dwie wyraźne kreski :). Sama Wam powiem- popłakałam się ze śmiechu! Dosłownie micha cieszyła mi się od ucha do ucha a z oczu leciały grochy!
Pan Połówka zaś się załamał:
Przyniosłam mu test i położyłam przed nosem
-Co to oznacza?
-Że wynik jest pozytywny.
-Czyli, że nie jesteś?
-Nie no, że jestem!
-Ty chyba ku... żartujesz!!

Więcej epitetów nie przytoczę ale on był wściekły dosłownie! Powiedział wtedy nawet parę słów za dużo których z pewnością teraz żałuje, ale ja wiedziałam, że to wszystko było pod wpływem emocji. Długo jeszcze nie mógł się z tym faktem pogodzić. Praktycznie do czasu kiedy mój brzuszek zaczął solidnie rosnąć i do czasu kiedy ciąża zaczęła być widoczna. Dopiero wtedy zaczął głaskać brzuchola i zasypiać z ręką na nim. W tamtym jednak okresie coś się zmieniło o czym pisałam tutaj.

Teraz kiedy tak patrzę jaki z niego ojciec...jak bardzo on kocha swoje dzieci to aż serce mi się rozpływa. Wiem, że on nie żałuje...że nie chciałby by było inaczej. Jak wspomniałam na początku postu przeznaczenie to jego zasługa. Gdyby nie to przeznaczenie pewnie nie mielibyśmy drugiego dzieciątka aż do dzisiaj. Tak miało być, ta jedna sytuacja w której zaciążyłam...chodź się pilnowaliśmy do jednak była ryzykowna sytuacja w której poczęliśmy Naszego synka.



Gdy jednak przyglądam się sytuacji z perspektywy czasu...gdy opowiadam o tym bardzo ogólnie: Ja chciałam, ale on nie chciał....życie jednak potoczyło się tak, że wpadliśmy. Bez uczuć i emocji które mi towarzyszyły, bez szczegółów to wygląda trochę tak jakbym ja go wrobiła w drugie dziecko. Ale tak nie było...bo to nie jest sytuacja jak np. z cyklu: zapomniałam wziąć jednej czy dwóch tabletek i zaciążyłam. Bo gdy parę lat się bierze tabletki a akurat w tym okresie nagle zapomina to można by uznać działanie za celowe (przykład). Ja jednak w tamtym czasie nawet nie pomyślałam by wrobić go w dzidziusia wbrew jemu. Ja chciałam by było to Naszą wspólną decyzją...trwało to też zbyt krótko by być zdesperowaną by posunąć się do podstępów.
Czasem jednak zastanawiam się, czy ktoś kiedykolwiek mi zarzuci, że go wrobiła? Mam nadzieję, że nie bo nie lubię niesprawiedliwego oceniania :).