niedziela, 10 maja 2015

Rodzice wystawieni na próbę

Zastanawiałam się jak najtrafniej zatytułować ten post.....przychodziły mi do głowy tylko długie zdania. Kilkakrotnie zaczynałam, po czym zmazywałam tytuł wraz z pierwszymi zdaniami posta i zaczynałam od nowa.
Również i ten tytuł mnie nie satysfakcjonuje do końca ale serio...myślę dziś cały dzień na zwolnionych obrotach. Pewnie zanim opublikuję ten post zdążę jeszcze z trzy razy pozmienia treść niektórych zdań.

Do czego jednak zmierzam? W jaki sposób rodzice są wystawieni na próbę?
Ojj nieee, nie będę pisać o głupich sytuacjach, o tym jak ktoś nas sprawdza czy my sami podejmujemy się jakiemuś rodzicielskiemu wyzwaniu. Będę pisać o czymś o czym raczej nie często i niewiele się mówi. Sama przyznam szczerzę, że wcześniej ten temat był mi obcy. Wręcz gdy tego doświadczyłam miałam na to 2000 innych teorii aż uświadomiłam sobie że nie tylko ja się z tym zmagam.
O co chodzi?? Już powolutku zmierzam do sedna...

Kiedy na teście ciążowym pojawiają się dwie kreski a lekarz potwierdza ciążę, cały świat wywraca się do góry nogami...I niema tu reguły czy dziecko było planowane czy nie.....od tego momentu dotychczasowy tryb życia, przyzwyczajenia ulegają zmianie a każda kobieta zaczyna dbać o siebie w inny niż dotychczas sposób. Tak na prawdę już od tej chwili Wasz związek jest wystawiony na WIELKĄ próbę. Nie muszę chyba przytaczać sytuacji w których to "pan" wyznaje swej wybrance ogromną miłość po czym na wiadomość, że zostanie tatusiem nagle się zawija zostawiając swą kobietę z brzuchem. Przykład ten jest w życiu spotykany dość często ale NA SZCZĘŚCIE większość związków już tę pierwszą próbę przechodzi i wspólnie oczekuje dowodu swej miłości w postaci małego bobo.
Niestety to dopiero początek drogi w której związek niejednokrotnie zostanie wystawiony na próbę. Wszystko się zmienia o 180 stopni dopiero kiedy faktycznie ten mały człowieczek przyjdzie na świat. Nie jest już tak kolorowo i Nasze wyobrażenia w rzeczywistości okazują się zupełnie inne.
Pojawia się brak zrozumienia, przemęczenie, niekiedy ktoś ucieka z tego codziennego życia w swoje pasje i zainteresowania nie licząc się z tym co w tym momencie jest najważniejsze.
Oczywiście sytuacja nie tyczy się każdego związku......dotyczy ona jednak dość sporej części populacji z tego co zaobserwowałam.


Moja córa nie była planowana. Wpadka- niema co ukrywać. Pomimo złowróżebności ze strony mojego ojca "zobaczysz zostaniesz sama, bo ja wiem co chłopacy w jego wieku mają w głowie!" oraz grożenie mojemu wybrankowi w stylu "niech mi się nie pokazuje na oczy bo jestem na niego wściekły za to co Ci zrobił" (tłumaczenie że to nie tylko jego wina nic nie dało) nie przepłoszyły mojej połówki i wbrew temu co mój ojciec gadał jesteśmy wciąż razem. Do tego  dbał o mnie i troszczył się. Myślałam, że wszystko będzie idealne. Dopiero po porodzie zaczęły się schodki. Moja połówka nie potrafiła sobie poradzić z tym, że teraz trzeba miłość przelać na dwie kobiety a nie tylko jedną a że do wylewnych nie należy to dla mnie już zabrakło tej czułości. Chwała jemu za to, że tak kochał i kocha swoją córkę ale za to ja zaczęłam się czuć niekochana. Do tego pojawił się brak zrozumienia, nieustanne kłótnie i sprzeczki o głupoty. Ja przemęczona zaczęłam być niemiłosiernie czepliwa, do tego jeszcze mieszkanie u teściowej która wprowadzała nerwową atmosferę....w końcu przyszedł moment gdzie kłótnie między nami były na porządku dziennym i nawet przeprowadzka nic nie dała. Moja połówka zaczęła w końcu uciekać od tej codzienności i zaczął wychodzić z moim bratem to na rower, to na piłkę, to siedzieli do późna i grali, to oglądali film a ja?? Dla mnie czasu już nie było. Prośby, groźby, błagania nic nie pomagało, bo według niego przecież nic złego nie robi i że ja przesadzam. Czułam się jak matka jego dziecka a nie wybranka życia.
To była Nasza próba. Wielka próba która trwała aż 4 lata. Pod sam koniec całkiem poważnie rozważałam zakończenie tego związku. W tamtym okresie zaszłam też w drugą ciążę i nawet oczekiwanie drugiego potomka z początku nic nie zmieniło. Aż nagle któregoś dnia coś się zmieniło....jakby ktoś machnął czarodziejską różdżką- ja się zmieniłam, on się zmienił. 

Jak wspomniałam wyżej- z początku miałam na to 2000 teorii....teraz już wiem że to nie było nic innego jak docieranie się po pojawieniu się nowego członka rodziny. Każdy z Nas przeżywał to na swój sposób i każdy z Nas miał problem by się w tym odnaleźć. Teraz wiem że jeżeli przeszliśmy ten na prawdę trudny okres to już nic nie jest w stanie Nas rozdzielić.
Niestety osób które zmagają się z podobnymi sytuacjami poznaję coraz więcej...życzę im tylko żeby to przetrwali tak jak my.

4 komentarze:

  1. U mnie takiego docierania na szczęście nie było. Chyba znaleźliśmy złoty środek. A kłótnie? Pewnie, że są! Jak w każdym związku, gdzie każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak... pojawienie się nowego członka rodziny jest największym wyzwaniem dla każdego związku i niestety często zdarza się, że parom nie wystarcza wytrwałości ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już straciłam nadzieję na to by nasze małżeństwo perztrwało.. Hmm w sumie już go nie ma, tj jest sama instytucja..ale chyba nic poza tym..

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach! Żeby taki kryzys w związku tylko jeden był. ;D

    OdpowiedzUsuń