Pomysł na post kotłował mi się w głowie już od kilku dni. Niestety z czasem nieco gorzej a jak już czas wygospodarowałam to sił, weny i ochoty było brak.
Od kilku tygodni w nocy walczę z Igorem....uparł się że chce z nami spać. Z tym, że u nas znowu mu za ciasno więc średnio co pół godziny się budził by głośno wyrazić swoje niezadowolenie po czym usypiał ponownie...ale żeby go przełożyć jak uśnie do jego łóżka to nieeeee.....zaraz się budził i głośno protestował. Możecie sobie wyobrazić jak wyglądałam- jak zombi...tym bardziej, że jedna noc nie przespana, druga, czwarta, tydzień..... No i wypadało w końcu wziąć sprawę we własne ręce bo tak dłużej być nie może! Od 4 dni walczę z jego nocnymi kaprysami i tfu, tfu, odpukać w niemalowane na razie efekty są w miarę zadowalające.
Jednak nie odbiegając od tematu czas pisać com chciałam napisać.
Myślę, że niema osoby która w swojej długiej, krótkiej czy też przyszłej karierze rodzica nie słyszał cudownych, mądrych i pouczających rad.
Mylę się?
Nie wydaje mi się :)
Zawsze znajdzie się ktoś kto ma dużo do powiedzenia i upiera się przy swoich racjach. Ktoś kto Cię poucza i mówi co robisz źle. Nie powiem...czasami rady potrafią faktycznie być pomocne. Ale co w momencie gdy są to rady z ery kamienia łupanego? Bo przecież "za moich czasów"...No właśnie! Za Twoich czasów było inaczej, a czasy się zmieniły i wiele rzeczy się zmieniło. Znajome?
Mój przykład numer jeden:
Babcia- co ja się nasłuchałam...co jej natłumaczyłam. Do niektórych rzeczy udało mi się ją przekonać, do kilku innych się nie dała. Jej zdaniem pomimo karmienia piersią dziecko pić powinno dostawać od urodzenia bo się odwodni, a dietę mieć rozszerzane od 3 miesięcy bo za jej czasów tak się robiło. Tłumaczenie, że od tamtego momentu minęło ponad 40 lat, że czasy się zmieniły, że medycyna, teorie i praktyki się zmieniły nic....kompletnie nic jej nie przekonywało, a jej ulubionym tekstem było "no ja nie wiem czy tak jest dobrze"...Nawet argumenty, że tak mówią lekarze, tak piszą w poradnikach....nic jej nie przekonało. Jedyne co udało mi się W KOŃCU jej wpoić to to, że mleko mamy nawet przy ponad rocznym karmieniu piersią dalej ma wartości odżywcze bo w jej pierwotnej teorii było, że to sama woda. No ale przetłumacz coś człowiekowi starej daty? :)
Przykład numer dwa:
Obce przypadkowo napotkane osoby:
O właśnie wspomnienie tej historii nakłoniło mnie do napisania postu. Aurelka miałą wtedy z 2/2,5 roku. Postanowiłam z nią pojechać w odwiedziny do wyżej wymienionej babci. Z racji tego, że Aurelia była na etapie, że wózek jest beeee to miałam wyjście albo biegać za dzieckiem z wózkiem co bardzo ograniczało albo biegać za dzieckiem bez wózka co daje dużą swobodę. Uznając, że dużo chodzenia nas nie czeka i nie raz już jechałam gdzieś bez wózka wybrałam właśnie tą opcję. Ja miałam przystanek autobusowy pod nosem, u babci przystanek też pod nosem. Fakt w miedzy czasie jedna przesiadka ale to kwestia przejścia na drugą stronę ulicy. Wszystko było ok do czasu aż wysiadłyśmy z pierwszego autobusu i w drodze na drugą stronę ulicy Aurelia stwierdziła że jest straaaaaaasznie zmęczona i koniecznie chce opka. Pamiętam, że wtedy bolały mnie strasznie plecy, miałam też za sobą nockę w pracy. Dobrze przyznam szczerze mój błąd, że podjęłam się ryzyka pojechania bez wózka ale serio wcale nie uśmiechało mi się biegać za dzieckiem z balastem. Doszłyśmy do przystanku i tłumaczę młodej, że może sobie usiąść na ławeczkę jak jest zmęczona (dwie Panie specjalnie nawet zrobiły jej miejsce), że mamusie strasznie bolą plecki, że nie da rady jej dźwigać tym bardziej że jest możliwość, że może siedzieć. Niestety Aurelia coś się uparła i zawzięła, że ona koniecznie chce te opka. Nawet opcja, że usiądę razem z nią a ona na kolankach ją nie przekonała. W końcu pytam ją dlaczego się tak uparła, czy chce się przytulić? Potwierdziła więc chciałam kucnąć i ją przytulić ale ją ta wersja nie satysfakcjonowała- tylko opka! Gdzieś w połowie mojej dyskusji z córką te owe dwie Panie oblegające ławeczkę plus trzecia która w między czasie doszła (wszystkie w wieku 50+) zaczęły głośno komentować całą scenę z moim dzieckiem a Aurelia słysząc te wszystkie komentarze nakręcała się jeszcze bardziej "boże te dzisiejsze matki", "no już by mogła ją wziąć to dziecko na ręce", "za moich czasów to się spełniało dziecięce zachcianki"....no tak w ich mniemaniu powinnam właśnie to robić- spełniać wszelkie kaprysy mojego dziecka....nosz kurrr....czaczki. Zacisnęłam zęby i powieki i powtarzałam sobie w duchu nie reaguj, tylko nie reaguj...i w przeciwieństwie do mnie która usiłowałam komentarze puścić mimo uszu moje dziecko wszystko świetnie rozumiało i w efekcie gdy wsiadłyśmy do autobusu była na mnie obrażona na maksa. Nie chciała wgl mnie słuchać, nie chciała siedzieć ani samej ani na moich kolanach, już nie chciała opka, nie chciała trzymać za rękę, nie chciała się trzymać słupka....nic nie chciała. Niestety w trosce o jej bezpieczeństwo musiałam trzymać ją na siłę w efekcie czego towarzyszył temu głośny płacz protestu. I do komentujących 3 kobiet dołączyły kolejne (taki pech, że to była godzina gdy 100% pasażerów autobusu to emerytki) i ich nie obchodziło, że moje dziecko unosi się kaprysami i właśnie samo świadomie chce narazić się na niebezpieczeństwo (bo niech taki autobus nagle zahamuje?). Rzucały cudownymi, mądrymi i pouczającymi radami w stylu "niech Pani usiądzie i weźmie ją na kolana" (no jakbym właśnie nie usiłowała tego zrobić) "niech Panie weźmie ją na ręce" ( i to próbowałam zrobić nie zważając na moje obolałe plecy, niestety z marnym skutkiem bo Aurelka zdążyła być już podjudzona do granic możliwości)...gdy to nie przynosiło efektów zaczęły lecieć komentarze, że jaka to ja zła matka. Na szczęście to były tylko 3 przystanki i gdy dojechaliśmy do docelowego wysiadłam z ulgą ciesząc się, że ten koszmar już za mną. Okazało się jednak, że nie, bo jedna z kobiet czując nienasycenie specjalnie jeszcze za mną wybiegła z autobusu by na odchodnym powiedzieć, iż mam nie doprowadzać dziecka do płaczu bo będzie miało potem problemy psychiczne. Wtedy emocje wzięły górę, odwróciłam się i odpowiedziałam co myślę i że to moje dziecko i moja sprawa jak będę je wychowywać.
Taką sytuację miałam tylko jeden jedyny raz w życiu. Po całej akcji wciąż zdarzało mi się podróżować bez wózka i bardzo szybko zrezygnowałyśmy z niego całkowicie, a Aurelia nigdy więcej nie zrobiła mi takiej histerii. Niestety ludzi wiedzących lepiej jak masz wychować swoje dziecko jest na świecie mnóstwo.
Przykład numer trzy:
No i tu odnosząc się do tego co napisałam wyżej (że ludzi wiedzących lepiej jest dużo) serwuję kolejny przykład. Tym razem jednak nie dotyczy mnie a sytuacji której byłam świadkiem. Poszłam z moją drugą babcią na zakupy. W sklepie zresztą który należy do największej sieci sklepów dyskontowych znów była godzina gdy największą aktywność wykazują emeryci. W tym jednak tłumie było też kilka małżeństw z dziećmi. Jedno z nich miało tak na oko 2-latniego chłopca w wózku sklepowym który na wszystko mówił "ja to chce!" gdy jednak spotykał się z odmową ze strony rodziców reagował buntem w postaci płaczu. Rodzice nie próbowali w ogóle na takie zachowanie reagować, żeby pokazać synkowi, że płaczem niczego od nich nie wymusi. Niestety gdy czekali oni już w kolejce do kasy jeden starszy Pan zaczął zwracać im uwagę (a konkretnie tatusiowi który prowadził wózek) nie może Pan uciszyć tego dziecka?, albo widać, że nie umie Pan wychować skoro tak płacze, to jest brak wychowania....no luuuudziieee.....i oczywiście słynne bo za moich czasów takich sytuacji nie było. Ręce czasami opadają....
Więc czy i wy spotkaliście się z sytuacjami w których ktoś pełni funkcję "Ciocia dobra rada?". Udało Wam się tego kogoś poskromić czy jednak wciąż zmagacie się z radami które wcale Wam się nie podobają?
Oczywiście mówimy tu o tych pseudo radach i pouczeniach a nie tych pomocnych.
Może dziecka nie mam... Ale takich ludzi, którzy uważają się za lepiej wiedzących jest na pęczki, ja ich olewam, nie słucham, a jak bardzo mnie poddenerwują to odpyskuję, niech każdy zajmuje się sobą i swoimi sprawami, a jak ich brakuje to niech oglądają sobie trudne sprawy i inne takie pseudo seriale. Jednak w tematyce dziecka - zawsze słyszałam od mamy, że dziecko przed ślubem to absolutny grzech i niemoralne zachowanie, ale zawsze było to tłumaczone tak: bo co powiedzą sąsiedzi, ludzie, babcia, ciotka... Nosz kurna chata, nie interesują mnie inni tylko ja!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wytrwałości w byciu mamą wśród ludzi, którzy za nas najlepiej przeżyliby nasze życie
Dokładnie masz zupełną racje. Najlepiej zignorować i puścić mimo uszu ale czasami sie nie da ;).
UsuńA tak nawiązując do tego co napisałaś - mam dwójkę nieślubnych dzieci i dokladnie tak jak piszesz- co mnie obchodzi co pomyślą inni ;)
Chyba z takimi "dobrymi radami" spotkał się każdy rodzic. I o ile rady od najbliższej rodziny jestem w stanie tolerować, podyskutować z nimi lub dostosować się do ich, to na rady osób trzecich najchętniej odpowiedziałabym agresją, a przynajmniej coś niegrzecznie odburknęła. :)
OdpowiedzUsuńTakie osoby często się zdarzają...
OdpowiedzUsuńZapraszam na rozdanie
Wybacz, Kochana, ale się uśmiałam. ;) Przypomniałam sobie sytuację, w której na przystanku synek jednej Pani wchodził do kałuży, a mama mu na to początkowo pozwalała. Malec się oczywiście rozbrykał i mamie zaczęło przeszkadzać, że się moczy tą wodą. Jedna Pani powiedziała "Trza mu karę dać." Maminka posłuchała. Zapowiedziała małemu karę. Ten na to odwrócił się do wścibskiej pani i powiedział głośno i wyraźnie "No, i po co się pani wtrącała?" :D
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że "ciocie dobre rady" same sobie zaprzeczają. Teraz jak moje maleństwo ma roczek i np. wydziera się w ośrodku zdrowia, a ja mówię "cichutko, Wikuś" słyszę "a niech sobie pokrzyczy". Za rok jak moja dwulatka zacznie krzyczeć panie stwierdzą, że ja złą matką jestem, że pozwalam tak się dziecku wydzierać.
OdpowiedzUsuńMusimy się chyba asertywności nauczyć i w momencie, jak rozkręca się taka nieprzyjemna sytuacja w miarę szybko reagować na uwagi stanowczymi słowami " Przepraszam. Czy pozwoli pani, abym wychowywała swoje dziecko wg własnych zasad?". Swoją drogą ta baba, co wyszła z autobusu miała wyjątkowy tupet.
dokładnie- miała tupet! Niestety też spotykam się z sytuacjami gdzie raz spotykasz się z tego typu "pouczaniem" a innym razem z innym....jedno przeczy drugiemu.
UsuńDlatego olać trzeba i robić po swojemu. Amen :)
Usuń